piątek, 4 marca 2011

WYGLĄDA...


...na to, że mam nowego przyjaciela. Rano wspólna kawka w kuchni. Po południu lunch. W międzyczasie gadka sratka o sikaniu psa po kątach hacjendy. A po pracy podwiezienie do domu. Etap adaptacji w korporacji, w której po krótkim programie wprowadzającym rzadko kto cię zauważa, nie mówiąc już o okazywaniu jakiegoś szczególnego zainteresowania. Fight or die! Jako że to mój narybek - i na moje miejsce zresztą - poczuwam się do odpowiedzialności.

2 komentarze:

  1. Czekałam na twój wpis, nie mogłam od tak pójść spać...,czytanie Cię to rytułał ? wieczorny..,

    OdpowiedzUsuń
  2. Miło mi :) Też tam mam, uzależniam się od czytania innych i z niecierpliwością czekam na każdą kolejną krótką relację. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń