niedziela, 10 kwietnia 2011

MEKSYKAŃSKA...


...restauracja. Jedzenie. Dużo jedzenia. Nachosy, fajitas, tortille. Picie. Dużo picia. Truskawkowa margarita. Jedna, druga, trzecia. Tequilla. Jedna, druga, trzecia... Muzyka na żywo. Śpiewy latynoskich gringo. Półnagie tancerki kołyszące biodrami w rytm salsy i flamenco. Wyborowy wieczór. Poranek przywitał mnie rozdzierającym bólem głowy i odruchami wymiotnymi z sukcesem zakończonymi gwałtownymi wyrzutami wszelkiej na pół strawionej treści żołądkowej z dnia poprzedniego. It was worth it though.

2 komentarze:

  1. Ważne, że była dobra zabawa... a kac niestety skutek...

    OdpowiedzUsuń
  2. A to mnie zaskoczyłaś weekendowym wpisem..,szalejesz kofana...szalejesz...:)

    OdpowiedzUsuń